Porzuciła stanowisko wicenaczelnej magazynu „Kukbuk”, żeby mieć więcej czasu na pisanie i podróżowanie. Dziś jest jedną z najbardziej opiniotwórczych obserwatorek polskiej sceny kulinarnej. Jej teksty publikują m.in. „Wysokie Obcasy” i „National Geographic Traveller”. Od siedmiu lat prowadzi również bloga Nakarmiona Starecka z recenzjami, przepisami i przewodnikami po świecie.
Uciekasz coraz częściej z Warszawy. Dlaczego?
Odkąd urwałam się z etatu mogę sobie na to pozwolić. Ale to nie jest ucieczka. Po prostu podróże zawsze były dla mnie ważne. Dla naszej rodziny smakowanie świata było naturalne. Więc coś takiego dostałam w prezencie już w dzieciństwie.
Dlatego w dorosłym życiu zajęłaś się jedzeniem?
Może. Ale inne rzeczy też miały na to wpływ. Moja mama, jak wiele kobiet z jej pokolenia, nie gotowała. Dorastałam w deficycie jedzenia. Pamiętam z jaką odrazą wrzucała jajka do wrzątku. Babcia była moim jedynym łącznikiem z domowym obiadem. Niestety zmarła, gdy miałam 11 lat. Od małego zbierałam książki kulinarne i marzyłam, że gdy dorosnę, będę smażyć konfitury.


Jak zorganizowałaś sobie życie na freelansie?
Wprowadziłam żołnierską dyscyplinę.
A to ciekawe. Nie spałaś do południa?
No coś ty! To nie ja. Wstawałam o 6.30. Za oknem ciemno, a ja już leciałam na trening. Miałam rozpisany cały harmonogram dnia. W ciągu czterech miesięcy trzasnęłam ponad trzydzieści tekstów.
Mówisz o tym w czasie przeszłym.
Bo zorientowałam się, że nie mogę wszystkiego zaplanować. A lubię i chciałabym. Naczytałam się, jakie plany dnia mają inni piszący: Orbitowski chodzi na trening o określonej godzinie, Springer odbiera pocztę we Wrzeniu Świata. Mają ten rytm. U mnie się nie dało, musiałam odpuścić. Dałam sobie ten luz, że dziś będę pracować w innych godzinach niż następnego dnia.
I nie angażuję się już we wszystko, nauczyłam się selekcjonować propozycje. Zadaję sobie pytanie: „Czy ja muszę tam być? Czy to zmienia coś w moim życiu?” Bo też po to rzuciłam robotę, żeby pobyć trochę w domu z mężem i psem. Mamy takie dni, że po prostu stoimy z Piotrkiem w kuchni i gotujemy. I to jest super. Spełniają się moje marzenia o smażeniu konfitur.
Na brak zleceń nie narzekasz. Jesteś prawdziwą influenserką.
Nie kpij. Jak już bardzo chcesz to niech ci będzie „wpływaczka”.
Miałam lęki, że nie będzie tych zleceń, że będę musiała chodzić od drzwi do drzwi i się narzucać. Tymczasem jeżdżę po świecie, mogę go opisywać, a w dodatku ktoś to jeszcze potem chce czytać i publikować. Doceniam tą bardzo luksusową sytuację.
A co byś chciała najbardziej? Jaki kierunek jest dla ciebie wymarzony?
Dalej tak żyć. Na pewno nie zostawię Warszawy, bo jestem bardzo zżyta z tym miastem. Ale być w podróży i pracować gdzieś z Japonii czy Korei, zjeżdżając do bazy co jakiś czas – to bardzo miła perspektywa.




Co byś powiedziała młodej dziewczynie, która wchodzi do dziennikarskiego zawodu?
Że to bardzo ciekawa robota. Możesz poznawać świat, przefiltrować go przez siebie, swoją wrażliwość. Potrzebna jest dziecinna ciekawość. Jeśli nie masz w sobie tego głodu, to lepiej w to nie wchodź.
Ostatnio przepytywałam cię do albumu „Warszawa Kulinarna” o to, do jakich knajp byś nas zabrała na różne okazje. Podsumujmy to na szybko.
Gości z zagranicy i poważne panie z marketingu zabieram do Lotosu na śledzia. Obcokrajowcom polecam podroby i sezonowaną wołowinę w Ed Redzie Adama Chrząstowskiego. Na rocznicę z chłopem poszłabym do Brasserie Warszawskiej najeść się ostryg albo do Roberta Trzópka i jego Bez Gwiazdek. To obecnie najlepsza restauracja w Warszawie.
Na co dzień zajrzałabym do Mąki i Wody na pizzę i makarony, a na kąpiel w serze do Luca Magnon, czyli do Kremu przy Śniadeckich. Sama najczęściej wybieram azjatyckie jedzenie: Koreankę i Vietnamkę. Lubię Gringobar za szczerą dawkę ostrości i Mezze za zielone od zielska falafele. A gdzie bym poszła z weganami? Do Vegan Ramen Shopu przytulić się do leniwego jajka Gudetama i zjeść ich ramen na kapuście, jabłkach i cebuli, do Youmiko lub Wegeguru. A na elegancką kolację w ciemno do wszystkich lokali Daniela Pawełka. To rasowy restaurator, nigdy nie zawodzi. Wyjścia do Rozbrat 20 czy Kieliszków na Próżnej warte są swojej ceny.


